sobota, 20 czerwca 2009

100 dni

w niedzielę julianna będzie miała 100 dni.
a ja nadal myśląc o porodzie, pierwsze co przychodzi mi do głowy to "nigdy więcej". wspomnienia mam dość traumatyczne. mniej więcej takie, jak wypadek na snowboardzie. tyle tylko, że już nie mogę się doczekać, kiedy znowu przypnę do nóg deskę, podskocz, zrobię półobrót i pomknę w dół stoku. na myśl o porodzie nadal robi mi się niemiło. i wcale nie chodzi o ból, jego właściwie nie pamiętam. nie mogę sobie przypomnieć, jak bolało, co to był za rodzaj bólu, jaka była jego siła. nie da się ukryć, ze to nie było przyjemne przeżycie, bolało, ale to zrozumiałe - musiało boleć. tyle tylko, ze te wszystkie użyte w trakcie porodu nieoczekiwane narzędzia i olbrzymi stres, czy wszystko skończy się jednak dobrze sprawiają, że już mi się nie chce przechodzić tego po raz kolejny. ciekawe, czy J nadal też ma takie podejście. po porodzie pierwsze nasze słowa brzmiały - ona jest piękna, ale nigdy więcej. ja to nadal podtrzymuję, tym bardziej, że wspomnienia z ciąży mam również dość specyficzne.
generalnie okres ten wspominam jako ciężki, o zgrozo - nazwa przestaje dziwić i choć raz oddaje ducha tego stanu. walka z mdłościami, wieczna senność (teraz cierpię na bezsenność w nocy i nie mogę się w związku z tym rano obudzić). w okresie ciąży spałam jak niemowlę, 17 godzin ciurkiem. jeśli spałam tylko 14h, często byłam niewyspana. łóżko opuścić mogłam dopiero po spożyciu drobnej przekąski, bo inaczej kończyło się rozmową z wielkim uchem. mycie zębów było okropnie nieprzyjemne, gdyż wzmagało odruch wymiotny i kończyło się krwawieniem dziąseł. aż cud, ze wszystkie zęby pozostały zdrowe i na swoim miejscu. równie przyjemne zajęcie - jazda samochodem, była okropna nie tylko ze względu na mdłości, ale i wrzynające się w brzuch pasy oraz dziury, które to negatywnie odbijały się na brzuchu. mini wysiłek, jak choćby spacer kończył się twardym brzuchem. zero podróży mimo mnóstwa wolnego czasu. miliony zakazów, wieczne poczucie beznadziejności, rosnący brzuch, trudności w depilacji, seksie i ubieraniu w nudne, za wielkie ubrania. i tak mogę się cieszyć, że ten "CUDOWNY OKRES" obył się bez chandry i depresji oraz wylanych łez. zdarzały się wahania nastrojów, ale krótkotrwałe i często zakończone wybuchami śmiechu, a nie łez. no i to wieczne zmęczenie. przespałam najwięcej seansów filmowych w swoim życiu. przykucie do łóżka i wieczna senność - dla mnie ciąża była największym marnotrawstwem w historii. dobrze, ze choć nie musiałam przechodzić tego w lecie i walczyć z upałami - choć jakoś ostatnio to raczej walka z deszczem.
na szczęście było minęło i zakończyło się cudownie. julianna skończyła 3 miesiące, ma już 99 dni życia za sobą. to niewiarygodne ile w tym czasie osiągnęła. już nie tylko jasno i wyraźnie się z nami komunikuje. różne rodzaje płaczu oznaczają różne stany ducha i wcale nie jest tak trudna ich interpretacja, jak mi się to początkowo wydawało. pokazuje radość, cudownie się uśmiecha 9ma o jeden cudowny dołeczek więcej, niż jej tatuś - w sumie są ich aż 3!). gada z nami i z maskotkami, czasami nawet im śpiewa. doskonale rozpoznaje mamę i tatę i wyraźnie odróżnia ich od innych członków rodziny. jest niesamowicie silna. potrafi przeaz kilka minut wspierać się na przedramionach i dumnie (oraz co ważniejsze, sztywno) unoosić i trzymać główkę oraz podziwiać zabawki. przygląda się wszystkim i wszystkiemu. kilka razy przekręciła się nawet z brzuszka na plecki. wije się i pełza. odkryła swoje rączki i z zapamiętaniem wtyka je do buzi. uwielbia się gimnastykować i sięgac po zabawki leżące przed nią lub wiszące nad jej glową. zwierza się zapamiętale każdego wieczoru swoim gąsienicom i biedronkom, które brzęczą jej nad główką. doskonale wie, z której strony się pojawią i odprowadza je wzrokiem.
ale 100 dni to także znak, że zostało ich już tylko 40 do końca urlopu macierzyńskiego. i tak właśnie odkryłam (i może właśnie to sprawia, że nie mogę spać), że za 40 dni julianna będzie miała 4 miesiące. oznacza to, że jeszcze nie będzie miała ząbków, nie będzie potrafiła siedzieć, nie będzie mogła spożywać żadnych dodatkowych pokarmów poza mlekiem. i takie dziecko w normalnych warunkach polskich należy zostawic w domu z nianią, babcią lub oddać do żłobka. no i cieszyć się, że po powrocie z pracy można z nim pobyć 3 godziny i ograniczyć opiekę i wychowanie do podania kolacji i kąpieli, krótkiej książeczki lub opowiastki na dobranoc. i tak sobie właśnie myślę, że to chore. na tym macierzyńskim bywa i nudno, cóż, życie stało się przewidywalne, rutynowe i rytualne. lae lda takiego małego szkraba, który wprawdzie przesypia większą część dni i nocy to jednak dużo. to okropne, że w naszym cudownym kraju matki/ojcowie nie mają szansy obserwować nieco dłużej postępów w rozwoju swojego maleństwa. ono uczy się każdego dnia czegoś nowego i to w zastraszającym tempie. wychodzi jednak na to, że wkrótce pierwszym słowem znakomitej większosci polskich malców wcale nie będzie mama, tylko niania/baba/ciocia (bo chyba tak określane są przedszkolanki w żłobkach, do których to wcale nie tak łatwo się dostać - 4 miesięczny maluch musi przejść już pierwszy w życiu casting, a co niech się uczy od maleńkości, co go czeka przez całe późniejsze życie).
ja na szczęście jestem właściwie na półmetku domowych codziennych zmagań z macierzyństwem. oszczędności urlopowe jednak czasem się opłacają. bo dzięki nim będę mogła jednak poszukać I ząbka i zobaczyć jak maluda siada, choć pierwszym jej słowem i tak będzie pewnie baba;)

czwartek, 18 czerwca 2009

kilka nowych fotek

a właściwie robi to za mnie mama

gimnastyka w ciągu dnia - moje podłogowe zabawy

mniam... pyszne grzechotki...


dostałam od rodziców balonik z żabkami...


jest śliczny i taki kolorowy...

może mu zaśpiewam kołysankę?



z moją gąsienicą jadzią

środa, 3 czerwca 2009

dzień dziecka

julianna odkryła swoje zabawki

odkrycie to bardzo ją uszczęśliwiło



bawię się już grzechotkami

i to różnymi

z tatą w ZOO

jak miliony podobnych nam rodziców postanowiliśmy umilić naszemu maleństwu pierwszy w jego życiu dzień dziecka. pogoda wprawdzie nie zachęcała do wycieczek, zapowiadali burze i oberwania chmur, my jednak postanowiliśmy odwiedzić poznańskie nowe zoo i jego przenowoczesną, śliczną słoniarnię. jakimś dziwnym zrządzeniem losu udało nam się udać na ten 3 godzinny spacer między jednymi i kolejnymi opadami deszczu. swoją drogą, dobrze, że dzień dziecka nie był dzisiaj, bo w gruszczynie zanotowałam opady gradu i śniegu z deszczem. jakoś nie widzę ocieplenia klimatu:(
julianna zadowolona, gdyż jest dzieckiem wychowywanym na ogrodzie wreszcie mogła odreagować. ale na krótko. leje już drugi tydzień. to mega przygnębiające dla mnie, a co dopiero dla tekiego malucha.
wizyta w zoo, mimo tłumów zwiedzających była bardzo udana. słoniarnia godna polecenia.