pierwsza noc w domu - z mamą i tatą w łóżku
przerwa na nocne karmienie ;)
... nadeszła środa i wreszcie okazalo się, że możemy wracać do domu. w szpitalu było miło, wszyscy bardzo pomocni i kochani, jedzenie dobre, ale ile można paradować bez majteczek i w koszuli, której nijak nie da się zawiązać. dziwnym trafem to zawsze w moich brakowało tasiemek. sukcesem było, gdy znalazła się choć jedna, by móc się jakożniejsze. w bieli szpitalnej i po tak długim porodzie nawet na najleprzej kreacji od prady wyglądałabym beznadziejnie. o 15.00 okazało się, ze wychodzimy. pani położna przyszła i poinformowała o wypisie - "Może Pani wyjść w każdej chwili". i faktycznie nie dała nam nic wiecej czasu, jak ta chwilę. na szczęście J. i tak już był w drodze, bo akcja była bardzo krótka. przystąpiłam do ubierania malutkiej, po czym po 15 minutach od informacji o wypisie wparowuje położna i informuje, że mam opuścić pokój i że nie jest on miejscem, gdzie przygotowuje się dziecko do wyjścia ze szpitala. swoja drogą ciekawe, gdzie jest to miejsce. poprosiłam ją o kwadrans na spakowanie, malutka zaczęła już płakać, co nie dziwi, bo zblizała się jej pora karmienia i do tego mama zaczęła się nerwowo uwijać. na szczęście przyjechał tatuś i uratował swoje dziewczyny z opresji. ubraliśmy malutką. ja musiałam wracać w bluzie, pod którą miałam piżamę (J. z przejęcia zapomniał o t-shircie) i klapkach - buty zostały w domu. spakowalismy się, ubraliśmy malutką, która dostała ataku złości, bo nikt nie liczył się z jej potrzebami - JEŚĆ TU I TERAZ!!! na szczęście rodzice po zamontowaniu małej w aucie okazali się na tyle wyrozumiali, by ją nakarmić. pech chciał, ze była już prawie 16.00 i oczywiście mega ruch w mieście. zero miejsc do parkowania, choć ich nigdy nie ma. J. stanął więc centralnie na postoju taksówek, bym mogła ja nakarmić. niestety jakiś patafian, zrzędliwy taksiarz w starym, zardzewiałym kapeluszu i kapeluszu zaczłą na nas trąbić i wrzeszczeć, że mamy się przeparkować. wysiad ze swojej zardzewiałej fury i nie myśląc zbyt długo zaczął się do nas ładować do auta - bardzo dziękujemy wynalazcy automatycznego blokowania zamków po uruchomieniu samochodu. to pozwoliło nam uniknąć zaczadzenia dymem papierosowym od nawiedzonego taksówkarza. J. się wnerwił. taksiarz powinien wiedzieć, że nie poinien mu wchodzić w paradę, skoro chodzi o jego rodzinkę ukochaną. prawie wysiadł z auta oknem, nawrzeszczał na pana w kapeluszu nei przebierając w słowach. pech chciał, że taksiarz polazł na skargę do policjantów, którzy akurat spisywali innych kierowców, którzy nie zastosowali się do przepisów o zakazie parkowania. niestety więc dostało się i policjantowi, no bo i on przeszkadzał mrówce w posiłku. na szczęscie ten był bardziej wyrozumiały i zrozumiał klimat. mrówka nasza miała pierwsze chwile w realu nie najlepsze - najpierw wyrzucili ją niemal ze szpitala, a potem z miejsca dla głupkowatych i niewyrozumiałych taksiarzy. przecież wszyscy powinni wiedzieć, że jej żoładeczek jest tak maleńki, że wystarcza 10-15 minut na zaspokojenie głodu. no ale pan taksówkarz widać nie bardzo wie na czym polega wychowywanie dzieci.
mimo olbrzymich korków i przygód na starcie około 17.00 udało nam się wreszcie dotrzeć do domu. malutka nie miała ochoty na zwiedzanie. stwierdziła, że da rodzicom spokój i pośpi troszeczkę. dzięki temu mogliśmy się ze spokojem rozpakować.
zwiedzanie domu przez malutką nastąpiło dopiero w sobotę. mrówka odespała poród i nareszcie postanowiła robić coś więcej niż tylko jeść, spać i czekać na nową pieluchę.
pierwszą noc spędziła w łóżku z rodzicami. mimo, że we wszystkich książkach napisanych rzekomo przez znawców i badaczy tematu napisano, że malutkie dziecko może spać choćnby w kartonie lub wysuniętej szufladzie, nasze dziecko potrzebuje łóżka. postanowiliśmy położyć ją w sypialni w wózku. jej łóżeczko stoi w pokoju. ciocia buki wprawdzie twierdziła, ze nie jest to dobry pomysł, ale nam wydał się lepszy, niż odkładanie jej do pokoju obok. Julianka jednak zgodziła się z ciocią buki i ostatecznie spała z nami. na usprawiedliwienie mozemy dodać tylko, że przecież była w całkiem nowym dla siebie miejscu, dotąd znała tylko plexi pojemniki szpitalne, więc nie dziwne, że nie mogła sobie poradzić i zasnąć.
trafiło nam się dziecko bezobsługowe - póki co przynajmniej. sama zasypia - nie trzeba jej lulać. budzi się w nocy tylko raz na karmienie - kolację je między 23-24.oo, potem budzi się koło 2-3.00. śniadanko je natomiast o 6-7.00. przerwa nocna trwa około godziny, tyle zajmuje nam jedzonko i zmiana pieluchy. czasem dochodzą dodatkowe przygody, jak nieoczekiwana kupka nr 2 prosto w ręce taty lub siusianie w dłoń mamusi. ale oczywiście nikt nie ma tego naszej mrówce za złe. są to raczej sytuacje mega zabawne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz