czekanie jest najgorsze. najpierew lekarz zastanawiał się, czy tę ciązę donoszę, teraz zastanawia się, jakich wskazówek udzielić, by udało mi się urodzić w terminie. życie potrafi zaskakiwać.
mała ma już 3,3 kg i bywa na serio nieznośna. każdy jej ruch jest odczuwalny jako bolesne ukłucie i chwilami chciałabym, aby już była w swoim łóżeczku, a nie w brzuchu. fazy aktywności dziecka zaczynają się zawsze wtedy, gdy ja mam ochotę się położyć, próbuję zasnąć, czy choćby chwilę odpocząć. to zrozumiałe. ale czasami mam już dość tego braku współpracy. no i to czekanie. nic już nie można zrobić, bo brzuch utrudnia wszelkie ruchy. jest olbrzymi. ani przysunąć się do stołu, ani nachylić. rośnie niezdarność i nieporadność. wszystko leci z rąk. męczę się okropnie i mam już chwilami całkiem dość. jeszcze 2 tygodnie do wyznaczonego terminu. chociaż i tak chciałabym, aby godzina ZERO nastąpiła wcześniej.
ciekawość jak będzie wyglądało to maleństwo i chęć bycia bez brzucha, który zasłania wszystko, co znajduje się pod nim sprawia, że chciałabym, aby to było już.
im bliżej terminu, tym czas płynie wolniej. pozostaje tylko czekanie. nic nie można przyspieszyć. no i nic nie zostało już do zrobienia, bo przezornie wszystko zrobiłam wcześniej - przecież miałam niedonosić. cóż... czekam z niecierpliwością dalej.
niedziela, 8 marca 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz